polskio guenterze grassie

Teaser
DRUCKVERSION Ten od "blaszanego bębenka"

Gdzie indziej niż w Brzeźnie, myślałem, mógłbym frasować się takim Grassem, takim miastem, blaszanym bębenkiem, taką literaturą, która po pierwszej lekturze trochę pomagała mi także stawać się dorosłym

UWE RADA

Poruszyła mnie ta duma. Prawie przez dwie godziny moja gdańska koleżanka i przyjaciółka, Iza Jopkiewicz, oprowadzała mnie po Gdańsku Güntera Grassa. Odwiedziliśmy jego dom rodzinny w Langfuhr/Wrzeszczu, nad wejściem do którego jest tablica informacyjna, mały pomniczek blaszanego dobosza, Oskara Matzeratha, i lasy, gdzie później włóczył się Dawidek Weiser, bohater powieści "Weiser Dawidek" Pawła Huelle, który historię pisarza z Danziga kontynuuje jako pisarz z Gdańska.

Także Iza mieszka we Wrzeszczu i latem 2009 rok była wyraźnie dumna z tego, że losy jej dzielnicy znalazły drogę do światowej literatury. Tej dumy nie złamało ujawnienie przez Grassa trzy lata wcześniej swojej przynależności do Waffen-SS.

Kilka lat potem, gdy ponownie byłem w Gdańsku, pojechałem tramwajem linii 13 do Brzeźna/Brösen. Tam, zaraz za portem, zaczynają się plaże Gdańska, od których w ciągu dwóch godzin można dojść spacerem do mola w Sopocie/Zoppot, i także tam rozgrywała się scena z czaszką konia, w której wiercą się węgorze. Okropna blaszano-bębenkowa scena w filmie Schlöndorfa z 1979 roku, przynajmniej dla mnie, szesnastolatka. Gdzie indziej niż w Brzeźnie, myślałem, mógłbym frasować się takim Grassem, takim miastem, blaszanym bębenkiem, taką literaturą, która po pierwszej lekturze trochę pomagała mi także stawać się dorosłym.

Gdy szedłem z końcowego przystanku "trzynastki" w stronę plaży, widziałem z jednej strony dźwigi gdańskiego portu, miejsce narodzin Solidarności, a z drugiej stromy brzeg, dzielący Sopot od Gdyni – i nagle znów była tu ona, tęsknota dorastającego chłopaka, któremu literatura podarowała niezapomniany od tamtej pory pejzaż. Od "Blaszanego bębenka", "Kota i myszy", "Psich lat2 stał się Gdańsk metaforą miasta, skrytego za żelazną kurtyną, lecz jakoś jednocześnie swojskiego. I tak Gdańsk Güntera Grassa, a później Mazury Siegfrieda Lenza były już dla mnie wytęsknionymi przestrzeniami długo przedtem, zanim stały się osiągalne.

Tego popołudnia w Brzeźnie przyszła mi do głowy myśl, czy to bodaj nie Grass i jego gdańska trylogia, będący po przeciwnej stronie gadaniny wypędzonych, której w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych całkiem już nie mogłem słuchać, nie pozwoliły mi bez uprzedzeń, z empatią, spojrzeć na Polskę, kraj, który wcześniej znałem tylko z telewizji.

I jeszcze coś mogło się wówczas zrodzić: moje zamiłowanie do literackiej topografii miasta, które natychmiast po upadku żelaznej kurtyny otworzyło mi drogę do młodej, polskiej literatury pogranicza. Zachłanność, z jaką połykałem opowiadania Pawła Huelle o Gdańsku, wydane w Niemczech pod tytułem "Silberregen", czy jego "Castorpa", prehistorię "Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna, byłaby nie do pomyślenia bez Güntera Grassa. Za to, co wyraźnie uświadomiłem sobie podczas mojej wędrówki brzegiem morza z Brzeźna do Sopotu, jestem mu jeszcze dziś wdzięczny.

Tym bardziej zirytowały mnie dwie książki, które są jak rysa na moim wczesnym wizerunku Grassa. "Unkenrufe" ("Wróżby kumaka") odebrałem jako poradnik o pracy nad stosunkami niemiecko-polskimi, bardziej mentorski niż satysfakcjonujący, a jeśli chodzi o Wilhelma Gustloffa to "Himmelskörper" ("Ciała niebieskie") Tanji Dückers są na pewno książką o wiele bardziej aktualną niż "Krebsgang" ("Idąc rakiem") Güntera Grassa. Co się zaś tyczy jego pozostałych późnych dzieł, to Siegfried Lenz pokazał, że nie muszą powstawać ku samozadowoleniu starszych panów.

Ucieszyło mnie jednak, gdy przeczytałem w trójmiejskim wydaniu "Gazety Wyborczej", że prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, jako pierwszy rozsyłał wiadomość o śmierci laureata Nagrody Nobla. Ten Adamowicz, który w 2006 roku z pasją przekonywał, by nie odbierać Günterowi Grassowi Honorowego Obywatelstwa Gdańska. Miasto, które stać na tak wielki gest, musi być wielkim miastem – pomyślałem wówczas.

Kiedy powiedziałem to Izie podczas naszego spaceru przez Wrzeszcz, uśmiechnęła się.

Tłumaczenie Paweł Malicki

DRUCKVERSION
nach oben